Czy On to on? artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Czy On to on?
Jerzy Grzegorzewski zrobił spektakl o sobie (albo kimś innym). Dziwne przedstawienie. Oczywiście dla kogoś postronnego wszystko, co robi Grzegorzewski, jest dziwne, czemu się nie ma co dziwić, bo jest to teatr z ducha i ciała poetycki, a poezja nie każdemu podchodzi. Mnie, owszem, podchodzi, choć nie powiem, że wszystko zawsze chwytam, tak dobrze to już nie jest.
No więc siedziałem teraz w teatrze, patrzyłem na scenę. A tam najpierw bardzo długo ciurkiem z pamięci mówił niezbyt zrozumiałe rzeczy Jerzy Radziwiłowicz, przyciśnięty żelazną ramą łóżka. Potem było trochę akcji, głównie też z udziałem Radziwiłowicza w towarzystwie dosyć milczącej młodej aktorki. Od połowy o tyle się zmieniło, że zaczęły się pojawiać zdania z Wyspiańskiego i migawko-scenko-cytaty z wcześniejszych spektakli Grzegorzewskiego, co znacznie umaiło całość. Ale nadal trudno było prostemu recenzentowi, z natury zawodu skłonnemu do porządkowania, coś więcej z tego chaosu pojąć. Poza jednym: urodą poniektórych scen, a nawet przerw między nimi, kiedy z głośników dobiega kaszel bohatera.
Wszystko wskazywało, że tym bohaterem miał być niejaki On, rozdwojona (na Radziwiłowicza i Malajkata) postać demiurga-reżysera-alkoholika. Konia jednak z rzędem temu, kto niewtajemniczony w zakulisową wiedzę skojarzyłby tę postać na przykład z autorem widowiska Jerzym Grzegorzewskim. A od tego skojarzenia zaczynają się z tym spektaklem schody. Jeśli jest to rzeczywiście prywatne wyznanie, dotykamy bolesnej sprawy: czy jego pokrętność jest wynikiem osobistych trudności reżysera ze stworzeniem spójnej wizji teatralnej — czy też, jeśli ma być zobiektywizowanym portretem Chorego Demiurga, jest zamierzona i ma na celu pokazanie wewnętrznego chaosu dowolnego bohatera? Na to pytanie mogą już tylko odpowiedzieć widzowie, we własnym sumieniu i zgodnie ze swoją wiedzą.
Pojawił się nawet w związku z tym spór prasowy między recenzentem „Gazety Wyborczej” a urażonym środowiskiem krytycznoteatralnym o prawo do wywlekania przez recenzenta prywaty reżysera. Spór bezpodstawny, gdyby Grzegorzewski zrobił wybitne przedstawienie. Ale, niestety, tak chyba w tym wypadku nie jest, nad czym okropnie ubolewa niżej podpisany, wielki i dotąd niemal bezkrytyczny admirator wielkiego reżysera.