Geniusz zła artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Geniusz zła
Przestrzega się i słusznie przed zbyt skwapliwym tłumaczeniem niejasności i zawiłości dzieła — biografią autora. Zastrzeżenie to nie dotyczy Geneta. Jego biografia ściśle zespoliła się z jego twórczością. Podrzutek przygarnięty przez chłopską rodzinę, trafia do domu poprawczego w wieku dziesięciu lat. To zdecydowało o jego życiu włóczęgi, złodziejaszka, sutenera, skazanego ostatecznie na dożywocie i ułaskawionego już jako znanego pisarza. W więzieniu powstają jego sztuki Pokojówka, Ścisły nadzór oraz proza.
Wyzwolenie przez zejście do głębi zła, na dno moralne, w świat wyklętych. „Nie można pełnić nic złego żyjąc we wnętrzu zła”, mówi jedna z postaci Balkonu. „Genet stworzył mistykę zła, która wyzwalając go przynajmniej częściowo z obsesji jego świata człowieka wyklętego, miała dla niego moc oczyszczającą” — pisze Surer w książce Współczesny Teatr Francuski. I jakby idąc śladem wyznań samego Geneta a także śladem wynurzeń Sartre’a, który napisał obszerne studium o tym pisarzu, polscy krytycy Geneta zabłąkali się bardzo daleko w analogie między mistyką zła wyrażoną przez postacie Geneta a wyznaniami mistyków chrześcijańskich — jak czyni to Andrzej Falkiewicz. Marta Piwińska porównywała sataniczną misteryjność Parawanów, Balkonu z doświadczeniami polskich romantyków, mówiono o bluźnierczej sakralności teatru Geneta, śledząc swoiste ceremonie i obrzędowość formy jego sztuk. A to wszystko, by wyłowić z Parawanów myśl, że człowiek nie jest Bytem ku śmierci, lecz Bytem ku prawdzie, owej tajemnicy końcowej, o której pisze Andrzej Falkiewicz (Jean Genet — „Dialog” nr 10 z 1965 roku).
A więc zwodnicze mistyfikacje czy zbliżenie się ku prawdzie o zawiłości dróg, którymi krąży w ciemności geniusz — zawsze zmierzają do poszerzenia naszej wiedzy o nas samych, o świecie, także i tym, od którego odgradzamy się wątłym parawanem naszej „przyzwoitości”.
Parawany Geneta po raz pierwszy wystawiono w Polsce właśnie w końcu roku 1982, choć prapremiera światowa tej sztuki odbyła się przed szesnastu laty. Przedtem był Balkon i kilka przedstawień Pokojówek, a także Ścisły nadzór. Tak długo nie można się było zdecydować z obawy przed niewłaściwym zrozumieniem tej sztuki, ze względu na drastyczności, brutalność, a także i na trudności w wystawieniu monumentalnego dzieła, składającego się z siedemnastu wielkich scen, w którym uczestniczyło 99 postaci, zaś reżyser na każdym kroku musi zwalczać dwuznaczność i wielowarstwowość obrazów i sytuacji, nie mówiąc już o trudnościach dialogu.
Wielkie sceniczne przestrzenie i czas zawieszony na drewnianych ramach przesuwanych przez pustynie a wyrażających góry, wioskę, wnętrze domu publicznego, więzienie, przedsionek zaświatów — to tytułowe „parawany”, na których postacie dramatu kreślą swoją historię, myśli i komentarze obrazkowym pismem przywołując sytuacje, przedmioty, rzeczy. Terenem akcji jest Algeria czasu wojny o niepodległość, a także Algeria podbita, zniewolona, rozdzielona na dwa światy walczące i przenikające się, które reprezentują kolonizatorzy i chłopi algierscy, francuska armia i partyzanci, w złotogłów ubrane prostytutki arabskie i wiedźmowate zabiedzone wieśniaczki. I w to bogactwo obrazów, w aurę cuchnącej wioski, brudnego więzienia i blichtrowatego, kolonialnego przepychu — wpleciona została historia biedaka, który nie mając pieniędzy na posag, żeni się z najbrzydszą dziewczyną w okolicy, trafia do więzienia, jest zdrajcą i donosicielem, zanurza się w zło, sam staje się złem i ginie, zatraca się gdzieś między skazaną ziemią a zgromadzeniem umarłych oczekujących go po tamtej stronie. A może Said stał się dobrowolną ofiarą, ściekiem, w którym spłynęło całe zło umęczonej ziemi, cały blichtr, fałsz i przewrotność.
Jerzy Grzegorzewski ma w swoim dorobku reżyserskim m.in. przedstawienie Balkonu Geneta w Teatrze Ateneum. Swój pierwszy sezon jako kierownik artystyczny Teatru Studio w Warszawie rozpoczął właśnie Parawanami. W twórczości inscenizatorskiej Grzegorzewskiego magia obrazu przenika się z magią słowa i dźwięku. Należy przede wszystkim do reżyserów myślących i działających obrazem za pośrednictwem konstruowania sytuacji plastycznie wyrazistych, zdecydowanie określonych.
Trafnie to określiła Elżbieta Morawiec pisząc w „Dialogu” (nr 3/1981):
„O spektaklach Grzegorzewskiego gdyby nie ich materialność można by powiedzieć, że istnieją niejako in potentia, w stanie zawieszenia między bytem, a niebytem, w stanie snu, stanie metafizycznej pustki po Absolucie, z której pozostały tylko relikty kostiumów, rekwizytów, gestów, słowem — teatru”.
W pewnym stopniu można te słowa odnieść i do omawianej inscenizacji Parawanów. Świetnie, wyraziście zarysowane sytuacje, wyraziste obrazy, sugestywne postacie, dynamika szczegółów i niedosyt, jakby brak syntezy, o którą zresztą w Parawanach tak trudno. Musimy wracać do tekstu by odzyskać obraz całości tej sztuki rozczłonkowanej na setki sytuacji, sztuki, której oniryczny charakter mimo skojarzeń historycznych i określonego kolorytu lokalnego, narzuca się wyraźnie już przy lekturze. Grzegorzewski zatrzymał się i uwydatnił niektóre wątki — przepych wschodni publicznego domu, schludna dziarskość francuskiej armii kolonialnej, ociężała od nędzy wieś arabska, cały ten bardzo dyskretnie, bez stylizacji, a przecież wyraziście stworzony koloryt orientalny, arabskiej prowincji i konglomerat dwóch kultur.
Reżyser i scenograf w jednej osobie — wiele uwagi poświęca kostiumowi, który określa postacie, nie lekceważy słowa, ale jakby zgubił brutalną urodę tej poezji mimo świetnego przekładu i starannego przygotowania aktorów. Muzyka wydobywa z szarości poszczególne epizody zastępując światło, które nie ma nic z intensywności południowego słońca i głębokości nocnej czerni. Być może ulubionym kolorem zła jest szarość. Dużo w tym przedstawieniu szarości, została nią przyprószona nawet świetność „babilońskich” kostiumów Wardy, nie mówiąc już o skalanych pyłem czerniach dżelabij arabskich kobiet.
Wspomnianą szarością, przeciętnością wyróżniał się Said — Henryk Talar, pajęczą szarość przybrała również Leila, owa najbrzydsza z żon, przekleństwo Saida. Drapieżną w swojej aktywności Matką była Jolanta Hanisz. To Matka wraz z Kadidżą (Ewa Mirowska) i Ommu (Anna Milewska) sprawowały swoje gusła jak trzy wiedźmy z Makbeta, przeciwstawione trzem pensjonariuszkom domu publicznego; Warda (Irena Jun), Malika (Danuta Kisiel), Habiba (Krystyna Kozanecka) te dwie ostatnie — raczej europejskie niż arabskie.
Jednym z nurtów tej sztuki jest zakażanie się zwycięzców — zachowaniem, upodobaniami i schematami zwyciężonych. Żołnierze francuskiej armii kolonialnej: Porucznik (Marek Walczewski), Karpal (Antoni Pszoniak), Legionista (Krzysztof Kiersznowski) celebrują rytuał tradycji kolonialnych, zaś partyzanci algierscy, choć nie tak wyraźnie jak w tekście, przejmują te nawyki, cały wojskowy ceremoniał. Niezmiennymi pozostają tylko obarczony worem swoich grzechów Said i jego szpetna żona Leila.
Sztuki Geneta, a , szczególnie Parawany wymagają dużej dojrzałości, nie tylko od realizatorów ale i od widzów. Nikt nie odmawia znaczenia tej twórczości, której autor sięga dna, gdzie kłębi się ludzkie zło, szpetota i przewrotność, a starając się przezwyciężyć fałszywość współczesnej sztuki teatru szuka własnej formuły piękna, a może i dobra. Ale by twórczości tej towarzyszyć jako czytelnicy i widzowie, musimy mieć własne, mocno utrwalone i przeżywane poczucie piękna i dobra wywodzącego się z naszej tradycji kulturowej i kultury osobistej.