[O „Nocy listopadowej”] artykuł

Informacje o tekście źródłowym

[O „Nocy listopadowej”]

Izabella Cywińska:
Jestem gorącą miłośniczką teatru Grzegorzewskiego i w każdym jego przedstawieniu coś mnie zachwyca i wzrusza, choć Grzegorzewski nie jest reżyserem od wzruszeń. Albo jest to tak piękne plastycznie, albo tak niezwykłe w rytmach, że działa na mnie pozaintelektualnie. Tym razem wyszłam ze spektaklu zirytowana. Jest to przedstawienie erudycyjne, które w jakiś sposób mnie obraziło. Nie muszę przecież rozszyfrowywać wszystkich rzeczy. Lubię rozumieć i tylko wtedy, gdy mnie coś wyjątkowo zafascynuje, wyłączam mózg a włączam serce. Tutaj to się nie zdarzyło. Jak zwykle u Grzegorzewskiego wiele pięknych pomysłów, ale niestety mało dobrego aktorstwa.

Barbara Hanicka:
Nie jestem obiektywna, ponieważ uwielbiam przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego. Przemawia do mnie ten język, doskonale go rozumiem. Nie zgadzam się więc z opinią Romana Pawłowskiego z „Gazety Wyborczej”. Dla mnie zastosowanie pewnego przełożenia, a nawet cudzysłowu, nie odebrało przedstawieniu powagi i wzruszenia. Zapamiętam wiele pięknych scen, jak chociażby tę z przesuwającą się widownią teatralną. Fantastyczni byli aktorzy — szczególnie Krzysztof Globisz i Dorota Segda. O scenografii nie wypada mi mówić, natomiast muzyka bardzo piękna.

Michał Jagiełło:
Uważam, że scena narodowa powinna przedstawiać kanon literatury w wykonaniu raczej tradycyjnym. W rozmowie z ministrem Podkańskim poparłem kandydaturę Mistrza Grzegorzewskiego i byłem gorącym orędownikiem powierzenia mu dyrekcji. Cenię jego teatr. Byłoby jednak dobrze, żeby na tej scenie obok autorskich przedstawień pojawiały się także spektakle, które będą się trzymać litery tekstu.

Noc listopadowa Grzegorzewskiego to ciekawe odczytanie, ale tylko jednego wątku dramatu. Zgadzam się z pierwszymi głosami recenzentów, że jest to rozmowa w teatrze przede wszystkim o teatrze. Można oczywiście przyjąć taką propozycję, bo już bodaj Maurycy Mochnacki pisząc o powstaniu listopadowym użył określenia: scen. Ale czy odpowiada to obecnej sytuacji w Polsce — nie wiem. W tym odczytaniu zauważyłem jednak pewną niespójność. Nagle pojawiająca się w finale laweta, ciągnięta przez lud Warszawy, wydaje się pochodzić z innego teatru. W konsekwencji tego pęknięcia inscenizacyjnego można potraktować to przedstawienie jako wyznanie Grzegorzewskiego: ja, który tak zawsze powiadam — no, kochani nie przesadzajcie z tą wzniosłością — sam także miewam chwile uniesień patriotycznych. Coś podobnego przydarzyło się Gombrowiczowi, który tak bardzo walczył z konwencją i maską, że wreszcie sam popadł w jej niewolę.

Jerzy Koenig:
Zauważyłem, że publiczność Nocy listopadowej w Teatrze Narodowym podzieliła się na trzy grupy: tych, którzy byli zdecydowanie przeciwni; tych, którzy opowiedzieli się zdecydowanie za; oraz mówiących: nic nie rozumiemy. Ja znalazłem się w grupie drugiej. Myślę bowiem, że Jerzy Grzegorzewski zrobił kolejne bardzo ważne przedstawienie, w którym nie popisuje się swoim mistrzostwem (gdy się jest już mistrzem, nie trzeba się popisywać) — tylko próbuje powiedzieć coś na temat literatury, wobec której widzowie, krytycy, a często także historycy teatru, bywają bezradni mówiąc, że Noc listopadowa składa się z pięknych wizji i pewnej ilości grafomanii, ale że jedno i drugie ma sens. Mam ogromny szacunek dla tego przedsięwzięcia i czekam, jak sobie z nim poradzą krytycy i recenzenci. W „Gazecie Wyborczej” przeczytałem: „dezorientacja wśród krytyki ma swoje źródła w małej wyrazistości przedstawienia”. Dezorientację wśród krytyki, owszem, zauważyłem, natomiast małej wyrazistości w tym przedstawieniu nie widzę. Albo jest się głuchym i ślepym, albo nie rozumie się teatru, żeby twierdzić coś takiego.

Wielkim pomysłem jest początek spektaklu, czyli wprowadzenie fragmentów Wyzwolenia. Jeśli to nic nie podpowiada recenzentom, to muszę powiedzieć, że naprawdę ich nie rozumiem.

Halina Kunicka:
Noc listopadowa w Teatrze Narodowym niestety nie była dla mnie wielkim przeżyciem. Bardziej przemówił do mnie dawny spektakl Macieja Prusa, gdzie jedyną scenografię stanowiły suche liście i pusta scena. Wyraziściej wtedy zaistniały role aktorów. Tutaj przeszkadzał mi przerost inscenizacji — ten cały oddział wojska, który paradował po scenie, i prezentacja możliwości technicznych teatru. Kiedy wyszłam ze spektaklu, uświadomiłam sobie, że nie było momentu, żebym poczuła, że coś mnie zachwyca. A lubię teatr, który wzrusza i pozwala coś przeżyć.

Ks.Kazimierz Orzechowski:
Siedziałem w pierwszym rzędzie na balkonie i w związku z tym ponad połowy przedstawienia nie słyszałem i nie widziałem. Dekoracje poruszały się z góry na dół i był taki moment, że cudowną Teresę Budzisz-Krzyżanowską mogłem oglądać tylko do połowy. A podobała mi się bardzo, bo ma głos jak dzwon i mówiła tekst w sposób, w jaki wyobrażamy sobie wielki romantyczny teatr. Niestety aktorzy nie umieją dziś tego repertuaru mówić — wszystko uwspółcześniają przez lekceważące mówienie. Barwy, tembry głosu powinny być czyste, a tutaj aktorzy mieli schrypnięte głosy i nadrabiali niepotrzebnym krzykiem. Lubię Globisza, ale zginął mi w tej roli. Segdę lubię także, bo jest dobrą aktorką, ale tu zamiast mówić tekst miauczała. Daniel był wstrząsający w swej krótkiej scenie. U Wyspiańskiego jest taki ładunek emocji, że chodzenie na rękach wydaje mi się bez sensu. Nie lubię przerostu scenografii, maszynerii i uważam, że Andzej Kreutz Majewski powinien zrezygnować z połowy pomysłów.

Jerzy Radziwiłowicz:
Noc listopadowa w Teatrze Narodowym pozostawiła mnie emocjonalnie obojętnym.
Przepiękne obrazy, pojedyncze sceny, ale nie umiem pójść za całością i nawet nie wiem,
w którą stronę.