Opera… za dużo więcej groszy artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy”
  • data publikacji
  • 1986/02/21

Opera… za dużo więcej groszy

Opera za trzy grosze Brechta i Weilla miała u nas osobli­we dzieje. Wkrótce po berliń­skiej prapremierze (1928), wy­stawił ją Leon Schiller. Stało się to sensacją, zarówno ze wzglądu na ostrą treść, jak i nie spotykaną formę. Ale już w latach 30-tych piosenki Brech­ta z muzyką Weilla, śpiewane przez Tolę Krajan, zachwyca­ły przede wszystkim – swą urze­kającą melodią, interpretowaną przez artystkę na przekór przy­jętej u nas tonacji uczuciowej.

Po wojnie Opera za trzy grosze straciła, zwłaszcza u nas, swój pierwotny charakter. Znikł lumpenproletariat (w daw­niejszej postaci). Gdy zapanowa­ła „mała stabilizacja”, wykpi­wanie idealizmu spoczęło w próżni. Raczej cynizm i egoizm, ten z wierszy Aleksandra Rym­kiewicza (Faryzeusze i patro­ni) stawał się źródłem niepo­koju. Grano dalej Operę…, ale — siłą rozpędu. Najciekawszy Brecht, autor Matki Courage i sztuk po niej napisanych, zwracał uwagę na głębokie przyczyny konfliktów, przecho­dzące w nałóg zysku.

Jerzy Grzegorzewski, biorąc , na warsztat w teatrze Studio Brechtowską Operę…, dojrzał w niej inne możliwości. Teatru efektownego, olśniewającego wielostronnego, zarazem muzycznego i plastycznego. Ale i ma­teriał na widowisko osobliwe, niezwykłe, niepodobne do form tradycyjnych. Takie, jakimi za­chwycał w swych poprzednich przedstawieniach (Warjacje, Śmierć w starych dekora­cjach, Pułapka). Reżyser zmobilizował wielki aparat sce­niczny, dał na afiszu nazwiska popularne: Fronczewskiego, Walczewskiego, Chodakowskiej i innych… Scenografia Barbary Hanickiej jest piękna. Operuje światłem przyćmionym, w któ­rym pewne elementy nabierają szczególnego znaczenia. (Zarys zamku, gdzie uwięziono Majchra, koń pysznie wiszący w powietrzu i rytmicznie ruszają­cy nogami…).

Aktorzy nie mają tu jednak większego poła działania. Na­wet Fronczewski i Walczewski dają raczej popisy jako wyko­nawcy songów niż ról drama­tycznych. Akcje ograniczono, zacierając powody konfliktów między środowiskami żebraków, policjantów, przestępców, zale­dwie szkicując bigamie Majchra, dodając fantastyczno-humorystyczny szkic happy-endu. Mu­zyka i kształtowanie przestrze­ni są najwyraźniejszymi czyn­nikami. Weill, swymi muzycz­nymi refrenami, góruje nad autorem libretta. Nie jest to teatr „ubogi”, nie ma widowiska „za trzy grosze”. Trzeba podnieść, że Elżbieta Kijowska, która w okresie kilku dni objęła nagłe zastępstwo za chorą Budzisz­-Krzyżanowską, brawurowo i z talentem wykonała swe za­danie.
Sukces spektaklu jest niema­ły. Ale czy nie należałoby wy­snuć z tego pewne wnioski? Wbrew krążącym opiniom pol­skie dramatopisarstwo współ­czesne rozporządza tekstami, które stanowiłyby materiał równie ciekawego widowiska (Filip z prawdą w oczach Ja­nusza Krasińskiego, sztuki Bar­dijewskiego, Jarosława Abra­mowa-Newerlego i innych). A kompozytorzy? Wiadomo, że polska muzyka jest w rozkwi­cie. Także i sceniczna. Dobrze, że wskrzeszono i nowymi soka­mi napojono Operę… Kurta Weilla. Byłoby jednak zuboże­niem, gdyby ten przykład miał być modelem, wyłączającym inne.