Strukturalne odkrycie „Nie-Boskiej” artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Strukturalne odkrycie „Nie-Boskiej”
1.
Kongenialność Nie-Boskiej komedii polega i na tym, że wszystkie poprzednie pokolenia miały z nią tak wiele kłopotów, przyszłe zaś roczniki nie zostaną też nigdy zwolnione od tych samych zagadek. Jedną z nich stanowi sama forma dramatu, na którą składa się szereg dialogowych scenek, zespolonych poetycką prozą parabaz. Forma Nie-Boskiej dała szczególny asumpt wyznawcom Lehredrama do wysunięcia do dzisiaj pokutującej hipotezy o niesceniczności dramatu Zygmunta Krasińskiego.
Kwestia druga — to ideologiczna wymowa utworu, którą interpretacyjna szkolarska łopatologia nakazuje określać dezawuującym całkowicie ten jeden z najciekawszych polskich dramatów, pejoratywnym określeniem.
Zagadnienie trzecie wreszcie, które zwykło spędzać sen z powiek biorących się za Nie-Boską reżyserów, stanowi wewnętrzna dysharmonia osobistego dramatu Hrabiego Henryka i społecznego rozrachunku, w którym bohater Krasińskiego aktywnie i świadomie uczestniczy. Obok tych niebezpiecznych pułapek, które stają się często skutecznym potrzaskiem w momencie ich zlekceważenia, pojawiają się w Nie-Boskiej sprawy bardziej szczegółowe. Idzie o Scenę Przechrztów i Zakończenie, sceny najbardziej kontrowersyjne, wywołujące dyskusję merytoryczną.
2.
Niesceniczność Nie-Boskiej, podniesiona przez Stefanię Skwarczyńską do eksplikacyjnego waloru na rzecz jej teorii adaptacji teatralnej, od początku wydać się musi względna. Już Adam Mickiewicz w słynnej szesnastej lekcji kursu trzeciego, akcentując „literackość” Nie-Boskiej, rysuje jednocześnie szkielet swej koncepcji przystosowania dramatu Krasińskiego do możliwości współczesnej sceny ludowej, jaką była w owym czasie paryska scena — arena Cyrku Olimpijskiego. Leon Schiller natomiast, a dowodem na to inscenizacja z roku 1926 w Teatrze im. Bogusławskiego w Warszawie, nie tylko steatralizował i udramatycznił wszystkie Wstępy epicko-liryczne, ale przydzielił im funkcję scen ekspozycyjnych.
Schiller, kontynuujący wprost ideę Mickiewiczowskiej wizji monumentalnego teatru narodowego, stworzył w ten sposób pewien kanon inscenizacyjny, nakazujący włączenie parabaz w sceniczny obraz dramatu. Jerzy Grzegorzewski, świadom wielu Schillerowskich „naddatków” interpretacyjnych w tej materii, przyjął teatralną równoważność uwag epicko-lirycznych Krasińskiego, których w żadnej mierze nie należy traktować ani jako wyjaśniających didaskaliów, ani jako swoistego streszczenia dramaturgicznej fabuły. Oznacza to po prostu, że wrocławski inscenizator nie trzyma się w scenariuszu teatralnym pozycji inicjalnej parabaz, ale pochodzące stąd zdania czy po prostu określenia wkłada w usta poszczególnych postaci, inkrustując tekst główny.
Zdarza się, i to stanowi jeszcze dalszy krok, że myśli parabaz zastępują tekst postaci. Ten zabieg Grzegorzewskiego pozwala na strukturalną refleksję, tyczącą zależności między parabazą i dialogowaną sceną. Używając współczesnego języka, zaczerpniętego z teorii filmu, można zaryzykować następujące określenie: parabaza to nowela filmowa, określająca obraz; epizod sceniczny to rodzaj scenopisu z dialogiem, zwracającego uwagę na działanie. Elementy wspólne zatem można spokojnie wymieniać „w obie strony”.
Zastępowanie tekstu poprzez działanie i ruch sceniczny — to charakterystyczna cecha reżyserskich zabiegów artysty, dochodząca do głosu w takich, bardzo „autorskich” spektaklach Grzegorzewskiego, jak Bloomusalem, Warjacje czy wrocławski Ślub Gombrowicza. Co więcej — podstawową funkcję w tego typu operacjach pełni muzyka i ukryty za jej partyturą jeden z najwybitniejszych dzisiaj polskich kompozytorów teatralnych, Stanisław Radwan. Muzyka w spektaklach Grzegorzewskiego-Radwana nie pełni bowiem ilustracyjnej funkcji, pragnie natomiast wywalczyć sobie równoprawne miejsce obok innych tworzyw przedstawienia teatralnego. Tak jest i w wypadku Nie-Boskiej, kiedy to znaczne połacie tekstu zawarte są immanentnie w muzycznych frazach, czyli jako dialog wypowiedziany słowem po prostu… nie istnieją.
We wrocławskiej propozycji Nie-Boskiej muzyczne tworzywo uwydatnia dodatkowo taniec i pantomima. Dopisana przez twórców spektaklu rola Muzy, łącząca w sobie cechy męskiego marzenia erotycznego, obecnego w utworze i zaprogramowanego przecież przez Krasińskiego, stworzona została z myślą o konkretnej odtwórczyni — słynnej solistce Wrocławskiego Teatru Pantomimy — Danucie Kisiel-Drzewińskiej.
Warto, ujawniając predylekcje twórcze Grzegorzewskiego, zwrócić uwagę na podstawową cechę zabiegów inscenizacyjnych reżysera, którymi zastępuje tekst, mając w oczach i w uszach wielotworzywową partyturę swego przedstawienia. Otóż te zabiegi nie mają nic wspólnego z tzw. inscenizacyjnymi pomysłami; nie są też całkowicie dowolne. Grzegorzewski, a wraz z nim Radwan, wyczuleni są na zjawisko językowej rytmizacji, która jako świadomy, a czasem podświadomy rezultat twórczego procesu, zawarta jest w tekście, zwłaszcza w tekście poetyckim. W wypadku Nie-Boskiej tezy tej udowadniać w ogóle nie trzeba. Rytmizacja na wszystkich poziomach tego zabiegu i we wszystkich jej językowych figurach jest w dramacie debiutującego dramatopisarza-poety aż za mocno odczuwalna. I w samym czytaniu, i w scenicznej sytuacji. Nic zatem dziwnego, że muzyka odegrała tu rolę nie wypowiadanego tekstu.
3.
Problem poezji i życia, przechodzący potem w opozycję: osobisty dramat — rozrachunek ideologiczno-społeczny, ogniskuje postać Hrabiego Henryka. Historia inscenizacji Nie-Boskiej w Polsce rozpatrzyć pozwala wszelkie warianty i ich mutacje. Powiązanie części „rodzinnej” z częścią „światową” w dosyć spójny myślowo, a oparty na wzajemnym stosunku wynikania system asocjacyjny, zawdzięcza Grzegorzewski głównie Konradowi Swinarskiemu. Krakowska inscenizacja Swinarskiego przekonywająco dowodziła, że Hrabia Henryk to autorskie alter ego, że to właśnie On — Poeta dramat układa i że właśnie to z jego pozycji oglądać przychodzi tę bolesną wewnętrzną sprzeczność, zakodowaną świadomie przez Krasińskiego.
Język psychoanalizy to naczelny interpretacyjny środek Swinarskiego, którym spróbował otworzyć te wszystkie zagadki dramatu Krasińskiego z jego pełnym dobrodziejstwem poetyckiego inwentarza. Grzegorzewski, postępując tym śladem, identyfikuje postać bohatera Nie-Boskiej z jego twórcą. Wrocławski inscenizator pozostawia nam — widzom jedynie punkt widzenia Hrabiego Henryka, jakby obawiając się, by porte-parole Krasińskiego nie mógł się stać jednym z partnerów historiozoficznego sporu, i to tym nie najważniejszym. Wyzyskując w pełni introspekcyjną stronę tekstu zdecydował się Grzegorzewski na oczyszczenie „przedpola Henryka” z całego sztafażu barokowej groteski i eschatologii, na której „grał” Swinarski.
Punkt widzenia Henryka, jego poetycka psyche dopuszcza zatem nie chronologiczny, a asocjacyjny właśnie przepływ zanotowanych kiedyś obrazów i motywów. W ten sposób odkryta kiedyś przez Drabika i Andrzeja Pronaszkę zdarzeniowa równoczesność obrazowa staje się dla Grzegorzewskiego symultanicznie zaprogramowanym przepływem obrazów z przeszłości i teraźniejszości przez mózg bohatera. Konsekwencją takiego odczytania Nie-Boskiej poprzez punkt widzenia zakochanego w sobie poety, zmagającego się nieustannie z własnym egocentryzmem, staje się odrzucenie tego wszystkiego, czego Henryk oglądać lub przeżyć nie mógł.
Najpoważniejsze wydają się być konsekwencje ideologiczne takiego odczytania. „Pewnego dnia — pisał młody Krasiński do swego przyjaciela Reeve’a — po wielu poniesionych ofiarach, spotka nas to, że zostaniemy powieszeni przed ołtarzem ojczyzny. Taki jest bieg zdarzeń, nieodwołalny bieg zdarzeń. Czasy muszą się wypełnić, gdy nadeszły.”
To „proroctwo” Krasińskiego, które do rangi postępowej interpretacji historii podniósł na katedrze Collège de France Adam Mickiewicz, w inscenizacji wrocławskiej otrzymało również ideologiczny plus. I — co ciekawsze — dawno zapomniana teza, stanowiąca zwykle „miażdżącą” egzemplifikację zarówno skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy zabrzmiała tu dosyć „spokojnie” i „obiektywnie”.
Przewalczenie jednak trudności powiązania dwóch twarzy Henryka nie obywa się nigdy bez kosztów własnych. Personalna perspektywa Henryka, z jakiej patrzy we Wrocławiu inscenizator, musiała pominąć milczeniem wiele scen. Najdrastyczniej odczuł to widz, pozbawiony niemal obrazu rewolucji tak wspaniale zarysowanego przez Krasińskiego.
4.
Za dwie sceny „kompromitujące” Nie-Boską uważa się powszechnie Scenę Przechrztów i Zakończenie.
Scena Przechrztów, w sposób mistyczny interpretowana przez Wilama Horzycę, a z groteskowym sarkazmem przedstawiona w krakowskiej inscenizacji Swinarskiego, została przez Grzegorzewskiego pominięta. Spierając się o zawarte w niej sensy, trzeba bowiem przypominać przekonywającą dosyć tezę historyków literatury, którzy uznają Scenę Przechrztów za drobny epizod, myślowo odizolowany od reszty utworu. Ten zgryźliwy komentarz do sprawy, która porwała Krasińskiego i swoją wielkością, i wymiarem prawdy, musi otrzymać taki komentarz kontekstowy, jaki zaproponował Konrad Swinarski. Inaczej pozostanie glossą, skreśloną naprędce.
Zakończenie spektaklu wynika zawsze z ustawienia na szachownicy Nie-Boskiej dwóch figur: Henryka i Pankracego. Grzegorzewski w swojej strukturalizacji dramatu Krasińskiego, w swojej próbie odkrycia szkieletu, na którym wspiera się ta pełna epizodów nowela dramaturgiczna, dokonał jeszcze jednego zabiegu. Oto lustrzanym odbiciem Hrabiego staje się Pankracy. Powstaje w ten sposób binarny układ napięć części drugiej, układ, wynikający z podstawowego sporu dwóch intelektualistów-przeciwników. Grzegorzewski zdaje się pamiętać o znaczeniu dialogu, w którym Leonard wyrzuca Pankracemu konszachty z Hrabią:
PANKRACY
Ja chcę go widzieć — spojrzeć mu w oczy — przeniknąć do głębi serca — przeciągnąć na naszą stronę
LEONARD
Zabity arystokrata
PANKRACY
Ale poeta zarazem
Jest jeszcze drugi, stawiający przysłowiową kropkę nad „i”, „ślad inscenizacyjny”, na którego właściwym odczytaniu Grzegorzewskiemu szczególnie zależy. To starcie dwóch protagonistów. W inscenizacji wrocławskiej stoją do siebie plecami i — wbrew „uświęconej” tradycji — nie patrzą sobie w oczy. Scena wygląda tak, jak gdyby dalszy ciąg monologu wewnętrznego części pierwszej zaczął dotyczyć „rozliczenia z samym sobą ostatecznego”. Pankracy bowiem — dowodzi Grzegorzewski — jako „braterskie” niemal „alter ego” Henryka zostaje potępiony za to samo, co Hrabia: „Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie i myśli swojej — potępion jesteś, potępion na wieki.”
Grzegorzewski, stawiając ten kolejny znak strukturalnej równości, polemizować pragnie z Zakończeniem, które pojawiało się w Schillerowskich przemyśleniach. Nie przyjmuje do wiadomości projekcji „słabego” Henryka na „silnego” Pankracego. Pankracy jest bowiem równie słaby i bezradny, jak Henryk. Rozpętał burzę, której nie jest w stanie powstrzymać i, podobnie jak Henryk, musi zginąć. Grzegorzewski jest tu konsekwentny, bowiem Zakończenie wrocławskiej Nie-Boskiej to już ostatnia, przedśmiertna wizja Hrabiego.
5.
Dowodząc cały czas strukturalnej przenikliwości Grzegorzewskiego, który w scenicznym przekładzie tekstu na inne tworzywa nieprzypadkowo dotknął problemu budowy tego opisanego na wszystkie inne sposoby dramatu do niedawna jeszcze szkolnej lektury, trzeba wspomnieć o jeszcze jednej ułatwiającej te zabiegi właściwości dramatu Krasińskiego.
Wyższym sposobem rytmizacji na poziomie kompozycji stają się bardzo ewidentne „rymy sytuacyjne”, w których postawiony zostaje Hrabia Henryk. Rym sytuacyjny — odkryty w prozie Dostojewski ego przez holenderskiego stylistyka J.M. Meijera — to zestawienie dwóch zależnych, choć nie identycznych sytuacji wzajemnie na siebie oddziaływających. Ów „ogień zwątpienia”, przez który Krasiński przepuszcza bohatera, to przecież główne zamierzenie tego wspaniałego dramatu.
Grzegorzewski, w pełni realizując swoją metodę, odkrył tę, zasłoniętą wieloma inkrustacjami, kompozycję i jej myślowe skutki usiłował bez żenady przedstawić. Pomogli mu w tym aktorzy, zrzuciwszy z serca pychę solistów dramatycznych. Że inscenizacja wrocławska godzi w nasze przyzwyczajenia, to chyba dobrze, okazuje się bowiem, że Nie-Boska kryje w sobie jeszcze nie odkryte tajemnice. Przedstawienie Grzegorzewskiego porywa jednocześnie i drażni. Jest żywe i współczesne.