To były niezłe dni artykuł
Informacje o tekście źródłowym
To były niezłe dni
[...]
Czas na Moliera
Rozpisałem się o Szekspirach, a Molier czeka. Mizantropa pominę, choć spektakl ceniony i doceniony, bo obok Juliusza Cezara na równi stanąć może tylko Don Juan. Jerzy Grzegorzewski powtórzył w Studiu swój wcześniejszy spektakl zrealizowany we Francji (również z Radziwiłowiczem w roli tytułowej), traktując dzieło Moliera jako świetny materiał do ukazania nieprzejednanej wrogości, jaką żywią wobec siebie natura i kultura, biologia i wychowanie, jednostka i zbiorowość. Walka ta, bo z komedią jednak mamy do czynienia, ujęta została w ramy operowo-operetkowe. Dużo więc w tym spektaklu stylizowanej zabawy oleodrukowym kiczem, a także rozmaitych aluzji do wytworów kultury. Jednym z przedniejszych dowcipów było umieszczenie na scenie miniatury szklanej piramidy, która stanęła na dziedzińcu Luwru w roli głównego dziś wejścia do muzeum. Piramida w przedstawieniu pełni rolę Grobowca Komandora, o której to budowli wypowiada się sądy nie najwyższe. Wyobrażam sobie, jaką z tego powodu uciechę mieli paryżanie, którym nowomodne wejście do Luwru nie przypadło do gustu. Takich pomysłów jest więcej (np. wprowadzenie na scenę całej rodziny bankiera Niedzieli, w tym i „psa”, z oddaniem granego przez Włodzimierza Pressa). Trudno tu zreferować wszystkie te detale, z jakich utkana została wysmakowana inscenizacja, ukazująca zderzenie postaw wobec świata, jaki reprezentują Don Juan i jego przeciwnicy.
Rzecz ciekawa, ale w obu ostatnich wcieleniach — telewizyjnej Andrzeja Seweryna i teatralnej Radziwiłowicza — Don Juan jest smutnym uwodzicielem. Uwodzi coraz mniej entuzjastycznie, jest rozpustny z przyzwyczajenia, przytłacza go przesyt i nostalgia za nieokreślonym punktem oparcia. Nie zabiega o akceptację swych ofiar, jest po prostu sobą, kimś innym, kto świat usiłuje podporządkować sobie. Musi w końcu przyjąć reguły przeciwnika, ale czyni to z pewnym wstrętem.
W piekielnych czeluściach
Jest co podziwiać w tym przedstawieniu, począwszy od idealnego zharmonizowania elementów inscenizacji, delikatnie dozowanego dowcipu, aż po grę zespołu, a zwłaszcza, obok Radziwiłowicza, Jana Peszka (wykrętny Sganarel), Zbigniewa Zamachowskiego, słodkiego w idiotyzmie partii śpiewanej (zakochany Piotrek) i Anny Majcher (namiętna Karolcia). Piękne dekoracje Barbary Hanickiej nawiązują do paryskiej architektury i operetkowej widowiskowości, a całości dopełnia stylizowana oprawa muzyczna Stanisława Radwana.
Nad całością widowiska czuwa wymalowane (i figlarnie podświetlone) oko Opatrzności. Pod jego dozorem Don Juan kończy żywot w czeluściach piekielnych, choć nie ma to znamion zdarzenia tragicznego. Nie możemy tym razem być pewni, czy pochłonęło go piekło, czy też śmieje się gdzieś z nas w kułak. Może po prostu uciekł przed wierzycielami?
[...]