Fragmenty i całość artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Radar” nr 28
  • data publikacji
  • 1985/07/11

Fragmenty i całość

Jerzy Grzegorzewski jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych polskich reżyserów współczesnych. Formalnie zalicza się go do tzw. teatru plastycznego. Ale jego dzieła, choć budzą aplauz krytyki, nie osiągają tak wielkiego powodze­nia u publiczności, jak spektakle Kantora, Szajny czy Janusza Wi­śniewskiego. Oglądałem już wiele przedstawień Grzegorzewskiego sie­dząc na sali w połowie pustej, z któ­rej ubywało jeszcze widzów w czasie trwania spektaklu. Pamiętam, jak przed siedmioma bodajże laty war­szawska publiczność przyjęła z drwiną i brakiem zrozumienia Warjacje Grzegorzewskiego w Te­atrze Dramatycznym. Klaskano w najbardziej nieodpowiednich mo­mentach, przez widownię co rusz przebiegały fale przekornych śmi­chów-chichów, wiele osób wychodzi­ło przed zakończeniem krótszego od godziny spektaklu.

Po siedmiu latach, Grzegorzewski kieruje drugim pałacowym teatrem, zaś jego przedstawienia są przyjmo­wane przez warszawskich bywalców z pokornym szacunkiem. I choć może przygodni widzowie Teatru Studio bywają zdezorientowani, o­gólnie panuje stan akceptacji i zro­zumienia dla poczynań kierownika sceny.

Jego najnowsze przedstawienie, do którego, jak zwykle, sam napisał scenariusz (na motywach głośnej po­wieści Malcolma Lowry’ego Pod wulkanem), sam je wyreżyserował i wyposażył w dekoracje, stanowi dalekie echo wspomnianych War­jacji. Po drodze było wiele odmien­nych spektakli, żeby wymienić dru­gą inscenizację Ameryki zrealizo­waną we Wrocławiu, warszawską Pułapkę czy Dawne czasy. Spek­takli, które wyróżniały się choćby większą rolą autonomicznie trakto­wanego tekstu literackiego. Nie zna­czy to, że nie wykorzystywał w nich Grzegorzewski własnego języka te­atralnego, wypracowanego w przedstawieniach w wyższym stopniu au­torskich. Np. sposób poruszania się i gestykulowania aktorów w Daw­nych czasach, z pozoru „normalne­go” spektaklu, przypominał te najbardziej awangardowe.

Wszystkie bowiem przedstawienia Grzegorzewskiego są w jakimś sen­sie podobne: oglądamy poruszają­cych się wolno, niby w sennym transie, bohaterów; kwestie padają jak akordy w muzycznej kompozy­cji; scenografię tworzą elementy świata rzeczy, który otacza współ­czesnego człowiek i bardzo często jakieś fragmenty instrumentów mu­zycznych. W Powolnym ciemnieniu malowideł, prócz fragmentów organów, odnajdujemy ulubiony motyw scenograficzny Grzegorzewskiego — wydrążone pudło fortepianu, powtórzone dwukrotnie na scenie. Jed­nym z ważniejszych fragmentów dekoracji stał się tutaj chyba panto­graf, przyrząd umieszczany na da­chu lokomotyw elektrycznych i tramwajów. Przy pomocy tego — wydawałoby się — bezdusznego, po­zbawionego odrobiny poezji, mecha­nicznego urządzenia Grzegorzewski potrafił stworzyć scenę o przejmu­jącym dramatyzmie. Umieszczeni w pantografie aktorzy są zmuszeni do dziwnego baletu; wraz z miarowym ruchem urządzenia, w górę i w dół, ich ciała wyginają się, poddają swoi­stej tresurze.

Aurę przedstawienia kształtuje wiele elementów, a składa się ono ze scen często pozbawionych wyraź­nych, gotowych znaczeń. Dziwny ruch postaci i jakieś szczątki choreograficznych kompozycji. Urwana pieśń i jakby złamany taniec pary bohaterów. Migotliwe płomyki świec w czarnej jamie sceny i przejmująca aria w głębokiej ciszy. Ludzkie gru­py w ekspresyjnych konfiguracjach. I przesuwająca się wolno na drugim planie naga sylwetka kobiety, która wcześniej długo leżała ukryta czę­ściowo za fragmentami dekoracji. I ktoś, kto gwiżdże. I macający laską drogę ślepiec w czarnych okularach. I strzał z pistoletu. I umierający człowiek, który długo pada w nie­naturalny sposób, a potem przybiera pozycję embrionu.

Cały spektakl zbudowany jest z podobnych, w jakimś sensie meta­forycznych, oderwanych scen. Nie oddają one dosłownie fabularnych sytuacji z literackiego pierwowzoru, ale raczej nastroje powieści Low­ry’ ego. Nie streszczają tej powieści, ale stanowią efekt jej odczytania, składają się na swoistą, teatralną lekturę utworu dokonaną przez Grzegorzewskiego. Nie mówią wprost niczego, ale wywołują sko­jarzenia, emocje, wrażenia. Nie chcą przekazywać tylko w formie dyskursywnej, ale pragną oddziaływać również, a może przede wszystkim na zmysły odbiorcy. Grzegorzewski nie ogranicza się nigdy do teatralnej adaptacji utworu literackiego. Każde jego przedstawienie jest dziełem oryginalnym, najwyżej zainspirowa­nym literaturą. Słowo, czy szerzej — fabuła, jest traktowana w jego scenicznych wizjach tak samo, jak elementy plastyczne, muzyczne, świetlne, ruch i gesty aktorów.

Pytanie, które może zadać sobie widz w teatrze Grzegorzewskiego, to pytanie o to, czy do powstania przedstawienia takiego, jak Powol­ne ciemnienie malowideł, potrzebna była inscenizatorowi powieść Low­ry’ego. Ktoś, kto ją czytał, odnajdzie oczywiście na scenie jakiś najbar­dziej elementarny szkielet fabuły utworu, cienie bohaterów, a przede wszystkim coś z pesymistycznego nastroju, swoistej filozofii książki.

Ktoś jednak, kto Pod wulkanem nie zna, na pewno nie otrzyma tu „w pigułce”, jak w większości teatral­nych adaptacji powieści, wiedzy o fabularnej zawartości utworu, a być może nie zrozumie nawet do końca przedstawienia. Choć oczywiście je­go sens jest w małej tylko części fabularny.

Powolne ciemnienie malowideł jest dziełem sztuki teatru, a więc sztuki, która ma swoje własne — nie literackie — prawa i ambicje. Grzegorzewski z owej autonomii teatru wyciąga ostateczne konsekwencje. Chce on docierać do odbiorców nie tylko słowem, ale również znakiem plastycznym, grą aktorów, dźwię­kiem, ruchem scenicznym, a dokładniej — sumą tych elementów. I jesz­cze jedno. Jego ostatnie przedsta­wienie, podobnie jak i wcześniejsze inscenizacje, nie traktuje tylko o Konsulu, bohaterze powieści Lowry’ego, ale o człowieku, który w czarnych okularach ślepca szuka na swój sposób miejsca na ziemi i racji dla własnego trwania. Jest to wyrastająca z egzystencjalnej refleksji rzecz o uniwersalnych uczuciach i sytu­acjach, o rozpaczy i o śmierci, o nie­możności porozumienia między ludź­mi, o przemocy, o utracie wiary, o braku sensu. Teatr Grzegorzew­skiego dąży do tego, do czego dążył zawsze teatr: aby mieć sens ogólny, a mówiąc o przypadkach konkret­nego bohatera, mówić równocześnie o Każdym. Grzegorzewskiemu się to — jak mało komu we współczesnym teatrze — udaje. Jest ten reżyser bardziej filozofem, obserwatorem człowieczego losu spełniającego się w metafizycznej pustce naszej teraź­niejszości, aniżeli socjologiem inte­resującym się bohaterami określone­go czasu i miejsca.